czwartek, 30 października 2014

Zupa pomidorowa z marchewką i papryką

Zima zbliża się wielkimi krokami. Ciepły płaszcz i szalik z szafy wyciągnięty. Trochę mnie zaskoczył dość szybki spadek temperatury. Mam nadzieję, że jeszcze będę miała okazję nacieszyć się pięknem jesieni. 

W okresie jesienno-zimowym zupy cieszą się szczególnym powodzeniem. Oprócz herbaty są idealnym sposobem na rozgrzanie. Niezależnie od pory roku zawsze ze smakiem je zjadam, bo są pyszne i na dodatek zdrowe i pożywne. Do tych gęstych mam szczególną słabość. Obowiązkowo muszą być na domowym wywarze. Ostatnio polubiłam warzywne, są lżejsze w smaku. 

Od razu przypominam sobie pobyt u babci w Karpaczu. Przeważnie jak do niej przyjeżdżałam witała mnie talerzem zupy pomidorowej. Przygotowywała ją wiedząc, że na jej widok na pewno się ucieszę i że zjem ją do syta. Nigdy nie było inaczej... Specjalnym dodatkiem do zupy była duża, ugotowana marchew, którą też z przyjemnością jadłam. 

Dziadkowie są wielkimi smakoszami pomidorów. Codziennie jedzą sporą ich ilość na śniadanie i kolacje. Będąc w Karpaczu zawsze pomagałam babci w zakupach i pamiętam, że pomidory były stale na jej liście. Chodząc codziennie do małego warzywniaka (bywałam tam ciągle z powodu przemiłej sprzedawczyni - jej uśmiech i serdeczność miały na mnie dobry wpływ) zawsze kupowałam mniejszą albo większą ich ilość. Przez jakiś czas sprzedawczyni dziwiła się, że tak często kupuje worki po 3 kilo. Chyba doceniając to, że byłam jej stałą klientką w okresie wakacyjnym dawała czasem spore zniżki. Głównie obniżała cenę za... pomidory.
Oprócz zupy babcia często robiła gołąbki w sosie pomidorowym albo przygotowywała własne przeciery i sosy do mięs. 

Mieszkając u dziadków na czas wakacji sama stałam się ich smakoszką. Tamtejsze pomidory były naprawdę pyszne i miały wyrazisty smak. Były tak soczyste, że sok z nich wyciekał i z tego powodu będąc nieporadnym dzieckiem (mimo ostrzeżeń babci) nie raz ubrudziłam sobie koszulkę. Za takimi pomidorami tęsknie. Dzisiejsze nawet nie mają takiego samego zapachu, a co dopiero smaku. Na szczęście istnieją dobre passaty pomidorowe i pomidory w puszkach. 

Do mojej zupy dodałam kawałki marchewki i papryki. To nadało jej ciekawszego smaku i witamin, a te szczególnie nam się teraz przydadzą. Nie miksowałam zupy dokładnie, chciałam, żeby marchew i papryka były bardziej wyczuwalne. Nie zabrakło jesiennego akcentu w postaci pestek dyni, które od jakiegoś czasu stanowią dla mnie zdrową przekąskę, gdy dopada mnie lekki głód. 

Nie jest to zupa, którą robiła mi moja babcia w dzieciństwie - ta wersja jest bardziej urozmaicona. Nie ma też co ukrywać, że pomidory nie są już takiej jakości jak kiedyś (nawet w sezonie daleko ich do tych, które jadłam w dzieciństwie), ale mimo wszystko jest smaczna. Myślę, że babcia - była szefowa kuchni byłaby zadowolona, gdyby taką zupę skosztowała. Kiedyś się o tym przekonam.






Zupa pomidorowa z marchewką i papryką


Składniki

1 cebula
1 marchewka
1/2 papryki czerwonej 
1 puszka pomidorów bez skórek - pelati
1 szklanka passaty pomidorowej
500 ml wywaru jarzynowego
2 łyżki masła i 1 łyżka oliwy z oliwek
sól i pieprz
szczypta papryki ostrej 
pestki dyni i/lub pietruszka do posypania


W garnku roztopić masło z oliwą, dodać pokrojoną w kostkę cebulę, obraną i pokrojoną na plasterki marchewkę oraz pokrojoną w kostkę paprykę. Przyprawić odrobiną soli i dusić na małym ogniu pod przykryciem aż warzywa trochę zmiękną. Od czasu do czasu zamieszać. 

Do garnka dodać pomidory z puszki, wlać sos pomidorowy wraz z bulionem. Zagotować, przykryć i dusić przez około 15 minut. 

Zupę zmiksować na gładki krem bądź zmiksować tak, żeby część marchwi i papryki zostały nienaruszone. Doprawić solą, pieprzem i szczyptą papryki ostrej. Do smaku posypać pestkami dyni i/lub pietruszką. 



czwartek, 25 września 2014

Małdrzyki krakowskie

Tym razem proponuje proste danie, znane w regionalnej kuchni małopolskiej - małdrzyki krakowskie. Nazwa popularnych placków z twarogu wywodzi się od nazwy sera, który wyrabiano w dawnej Polsce. Niektórym ich smak może kojarzyć się z dzieciństwem, ja jednak pierwszy raz miałam z nimi styczność. U mnie  w domu z tego typu dań dominowały racuchy albo naleśniki.

Tak się złożyło, że od jakiegoś czasu szukałam sposobu na urozmaicenie swojego śniadaniowego menu. Uznałam, że wkradła się do niego nuda. Mimo, że często modyfikuje moje dotychczasowe przepisy, to jednak chciałam, żeby na moim porannym stole pojawiło się coś zupełnie nowego. Kupując nową, kulinarną książkę Hanny Szymanderskiej Kuchnia polska, potrawy regionalne natrafiłam właśnie na te placuszki. Dzięki temu, że nie wymagają zbyt dużo wysiłku i czasu są dobrą propozycją zarówno na śniadanie jak i na podwieczorek.




Biorąc pod uwagę to, że głównym składnikiem jest twaróg przypuszczałam iż bliżej im będzie do sernika niż do placków. I się nie myliłam. Ale, żeby tak właśnie było, ser powinien być suchy, grudkowaty i dobrej jakości (nie może być z wiaderka). Najlepiej dobrze ubić lub zmiksować twaróg, wtedy placki wyjdą puszyste i delikatne. Do ciasta twarogowego można dodać cukier waniliowy, ale zamiast tego użyłam miodu, który jak się okazało dodatkowo zlepił składniki i nadał kwiatowego aromatu. Dodatkiem do placków może być wszystko, na co macie ochotę i co macie pod ręką. Bardzo dobrze smakują z samym cukrem pudrem i tak najczęściej są podawane, ale oczywiście mogą im towarzyszyć różnego rodzaju owoce.



Małdrzyki krakowskie



Składniki

500g niekwaśnego twarogu
jajko (całe) i żółtko
2 łyżeczki miodu
1/2 startej skórki cytrynowej
2-3 łyżki mąki pszennej
3 łyżki masła lub oleju do smażenia
cukier puder
świeże owoce


Twaróg ucieramy starannie w misce, wbijamy jajo i żółtko, dodajemy stopione masło, miód i otartą skórkę z cytryny. Ucieramy raz jeszcze, dodajemy tyle mąki, aby można było formować łyżką placuszki. Smażymy je na rozgrzanym tłuszczu. Na koniec posypujemy cukrem pudrem i dekorujemy świeżymi owocami.





Twarogowe placuszki nigdy nie kojarzyły mi się z Krakowem. Moje zamiłowanie do kuchni regionalnej zrodziło się jakiś czas temu, więc kiedyś nie szukałam potrawy popularnej w tamtych stronach. Do stolicy małopolski pojechałam w czasie trwania Nocy Muzeów - imprezy kulturalnej, organizowanej co roku w różnych częściach Polski.
Przez dwa dni byłam goszczona przez ciocię mojego kolegi, która serwowała same pyszności. Smaki i zapachy jakie kojarzą mi się z tym miastem to tarta z brokułami i pieczony łosoś. Cały Kraków zrobił na mnie niesamowite wrażenie i z pewnością tam wrócę i poszukam tradycyjnej, małopolskiej potrawy. Może niekoniecznie będą to małdrzyki, ale na pewno będzie to coś, czego jeszcze nie jadłam.








poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Toruńskie pierniczki


"Dla Torunia tym jest piernik, czym dla statku dobry sternik"

Kiedyś pierniki były symbolem dobrobytu i wysokiego statusu społecznego. Dziś przede wszystkim kojarzą się z Toruniem. Od wielu, wielu lat rozsławiają to piękne miasto w Polsce i w Europie. Tradycja wypieku tych korzennych ciasteczek jest prawie tak długa jak historia samego Torunia. 
W Muzeum Piernika można zgłębić tajniki wiedzy piernikarskiej i samodzielnie upiec piernika za pomocą tradycyjnych narzędzi i drewnianych form. W zrekonstruowanej XVI-wiecznej kuchni możemy przenieść się w czasie i zobaczyć, jak kiedyś odbywała się produkcja znanego, toruńskiego wypieku. Oprócz tego w podziemiach Domu Kopernika poznamy miejsce pracy mistrza piernikarskiego, a także zobaczymy wystawę form piernikowych.




Będąc w Toruniu niestety nie skorzystałam z tak atrakcyjnych okazji. Niecałe dwa dni to zdecydowanie za mało, żeby w pełni nacieszyć się wszystkimi znanymi miejscami. Wyjechałam trochę z niedosytem, że nie poznałam wszystkiego, co warte jest zobaczenia i doświadczenia. W niedalekiej przyszłości na pewno nadrobię tą stratę. 
Oczywiście jak każdy, kto przyjeżdża z wizytą do miasta Kopernika wróciłam z paczką pysznych, toruńskich wypieków. Wchodząc do sklepu z zamiarem kupna pierników dla siebie i dla rodziców miałam ciężki orzech do zgryzienia, bowiem ilość oferowanych ciastek przekroczyła moje oczekiwania. Było tyle smaków, kształtów i kolorów, że nie mogłam przez długi czas zdecydować jakie pierniki byłyby najlepsze dla naszej trójki. Na pewno wszystkie były pyszne, ale ostatecznie wybrałam jagodowe, różane i marcepanowe. Z marcepanowych najbardziej ucieszyła się mama. Jest jego wielką miłośniczką. Mimo, że nie przepadam za marcypanem, to również podzieliłam jej entuzjazm.



Oprócz sklepików ze smakowitymi łakociami, poznałam miejsce w którym serwują bardzo dobre i pożywne naleśniki. Wybrałam te, które miały w środku łososia (ogólnie mam słabość do ryb, a do tej w szczególności). Dla wielbicieli mięsa też znajdzie się wiele propozycji.











W moim domu piernik to rarytas. Tata piecze go głównie na święta albo inne, ważne rodzinne okazje. Gdy zbliżało się Boże Narodzenie mama zawsze kupowała w sklepie sporą ilość pierników z mleczną lub z gorzką czekoladą. Opakowania szybko były przeze mnie opróżniane - głównie te z mleczną polewą. Wszyscy w mojej rodzinie przepadają za tym wypiekiem, ale ja jestem jego największą fanką.
Po krótkiej wizycie w stolicy piernika postanowiłam, że sama takie upiekę. Odbiegłam trochę od tradycyjnej receptury, ale podstawowych składników jak przyprawy korzenne czy miód nie zabrakło. Specjalnie z tej okazji kupiłam foremki do wycinania ciasta. Miałam nie lada frajdę formułując z ciasta księżyc albo gwiazdkę. Przyjemny zapach cynamonu unoszącego się w powietrzu od razu przywołał obraz z dzieciństwa, jak tata z wielką pieczołowitością łączył wszystkie składniki i z równie wielką uwagą przyglądał się w okienko piekarnika sprawdzając, czy wszystko przebiegało pomyślnie. Ja również patrzyłam z dumą jak moje małe pierniki stawały się coraz większe i puszyste. Świąteczny klimat zawitał do mojego domu latem. Każda pora roku według mnie nadaje się jest do tego, by upiec pyszne, korzenne ciastka.



W internecie trafiłam na najstarszy i najbardziej znany przepis na piernik toruński:

Weź miodu praśnego ile chcesz, włóż do naczynia, wlej do niego gorzałki mocnej sporo i wody, smaż powoli szumując, aż będzie gęsty, wlej do niecki, przydaj imbieru białego, gwoździków, cynamonu, gałek, kubebów, kardamonu, hanyżu nietłuczonego, skórek cytrynowych drobno krajanych, cukru ileć się będzie zdało, wszystko z gruba przetłukłszy, wsyp do miodu gorącego, miarkując żeby niezbyt było, zmieszaj, a jak miód ostygnie, że jeno letni będzie, wsyp mąki żytniej ile potrzeba, umieszaj, niech tak stoi nakryto, aż dobrze wystygnie, potym wyłóż na stół, gnieć jak najmocniej, przydając mąki ile potrzeba, potym nakładź cykaty krajanej albo skórek cytrynowych w cukrze smażonych, znowu przegnieć i zaraz formuj pierniki, wielkie według upodobania porobiwszy, możesz znowu po wierzchu tu i owdzie wtykać cykatę krajaną, do wierzchu pozyngowawszy piwem kłaść do pieca i wyjąwszy je jak się przepieką, znowu je zyngować miodem z piwem smażonym i znowu po wsadzeniu do pieca.

Składniki:

- 2 szklanki mąki
- 2 łyżki miodu
- 3/4 szklanki cukru
- 1,5 łyżeczki sody oczyszczonej
-1/2 torebki przyprawy do piernika
- 1 łyżka masła
- 1 średnie jajko ( plus 1 jajko do smarowania pierników)
- około 1/3 szklanki lekko ciepłego mleka
- 1 łyżeczka kakao (dla koloru)


Mąkę przesiać na stolnicę, wlać rozpuszczony gorący miód i wymieszać za pomocą noża. Ciągle siekając, dodawać cukier, sodę, przyprawę i kakao, a gdy masa lekko przestygnie - masło i jedno jajko.

Dolewając stopniowo po jednej łyżce mleka zagniatać ręką ciasto aż będzie średnio twarde i gęste. W konsystencji musi przypominać kruche ciasto (dlatego ostrożnie z dodawaniem mleka, możliwe, że nie wykorzystamy całego mleka, bo wtedy masa może wyjść za rzadka). Dokładnie wyrabiać ręką przez około 10 minut, aż będzie gładkie.

Na posypanej mąką stolnicy rozwałkować ciasto na placek o grubości maksymalnie 1 cm. Foremkami wykrajać z ciasta pierniczki, złączyć resztki ciasta w kulkę, ponownie rozwałkować i wyciąć pierniczki. Smarować rozmąconym jajkiem i układać na blaszce wyłożonym papierem do pieczenia w odstępach około 2-3 cm (pierniki podczas upieczenia rosną i mogą się skleić).

Piec w piekarniku nagrzanym do 180 stopni przez około 10-15 minut. Nie należy zbyt długo piec pierniczków, ponieważ staną się suche i mogą nie zmięknąć. Pierniczki wyjmujemy z piekarnika, gdy są miękkie. Twarde pierniczki przechowywać w szczelnie zamkniętym pojemniku przez 1-4 tygodnie.

Ważne!

Im grubsze pierniczki tym lepiej miękną. Cienko rozwałkowane pierniczki są chrupiące i mogą już nie zmięknąć.

Podczas rozwałkowywania ciasta lepiej nie podsypywać bardzo dużo mąki, aby nie zrobiło się za twarde. Ciasto nie powinno się kleić, więc pewna ilość mąki będzie potrzebna. Jeśli ciasto wyjdzie za rzadkie, pierniczki mogą się rozchodzić podczas pieczenia i nie trzymać kształtu.

Smacznego piernika!





piątek, 6 czerwca 2014

Poznańska pyra

Muszę powiedzieć, że przerwa była długa. Za długa... Wiele czynników się na to złożyło. Bijąc się w pierś przyznam, że wśród nich znalazł się m.in. brak organizacji. Sporo się działo, a ja nie potrafiłam tego poukładać i po prostu usiąść przed komputerem sklejając słowo po słowie. Czas tak szybko przelatywał między palcami, iż nie spostrzegłam, że od ostatniego wpisu minęło ponad pół roku. Wróciliśmy z nowymi pomysłami i z nowymi chęciami doskonalenia warsztatu fotografii kulinarnej. 

Podczas mojej przerwy zastanawiałam się, co mogłoby choć trochę wyróżnić Odrobinę Smaku spośród tysiąca kulinarnych blogów (nie zdawałam sobie sprawy, że stały się one AŻ tak popularne...). Większość pomysłów już zostało zrealizowanych, więc zadanie było mocno utrudnione. Kuchnia świata to oklepany temat. Nie ma w nim ani grama oryginalności, ale jest to szeroki temat, dzięki któremu mogę dowiedzieć się sporo o tradycjach kulinarnych w różnych regionach Polski a także i świata. Chcę, żeby ten blog stał się skarbnicą wiedzy na temat zwyczajów kulinarnych. Za mojego mentora w tej dziedzinie wyznaczyłam sobie Pana Makłowicza. Jego program bardzo mnie wciąga. Gdy jest tylko taka możliwość, w niedzielne poranki razem z rodzicami zasiadam przed telewizorem włączając program drugi i z przyjemnością poznaję, nie tylko potrawy z różnych zakątków świata, ale również miejsca z których one pochodzą. Urok osobisty, wiedza prowadzącego oraz krasomówstwo (bo Makłowicz wielkim i sympatycznym mówcą jest) skłoniły mnie do stworzenia z własnej kuchni coś w stylu portalu przenoszącego w miejsca w których nie mieliśmy okazji być.

Pierwszym takim zakątkiem będzie jednak miasto dość dobrze mi znane. Mieszkałam i studiowałam tam dwa lata, próbując swoich sił wpierw na kulturoznawstwie a potem na polonistyce. Dobrze wspominam ten czas, choć pierwsze miesiące były ciężkie. Miasto wydawało się wielkie i głośne. Teraz, gdy tam nie mieszkam tęsknię za tym pełnym życia miejscem, dającym człowiekowi wiele możliwości do rozwoju. Kulinarnie też potrafi człowieka zadowolić. Są tam restauracje, puby i kawiarnie w których można smacznie zjeść, napić się czegoś mocniejszego lub rozkoszować się smakiem pysznych deserów, jednocześnie ciesząc oko przytulnym, ciekawym wnętrzem. Do moich ulubionych miejsc należą: Ptasie Radio, Emma, Czekolada, Dubliner Irish Pub (dla studentów jak znalazł: dobre piwo - czasem ze zniżką, dobre drinki oraz jedzenie i wiele darmowych koncertów), Green Way (idealne dla wegetarian), Sakana (serwują pyszne sushi, krewetki i kalmary w tempurze - niestety w tym miejscu bywało się rzadko...) oraz kawiarnia U Przyjaciół.



Nie miałam nigdy okazji zjeść ani nawet zobaczyć typowo poznańskiej potrawy. Wiodąc kiedyś studencki tryb życia, skupiałam się przeważnie na tym, by po prostu coś zjeść. Kultura dań regionalnych w tamtym czasie jeszcze mnie nie interesowała. A Poznaniacy mogą się pochwalić dość dużą gamą potraw.
Jakiś czas temu, przez przypadek trafiłam na książkę 365 obiadów poznańskich babci Moniki zawierającą (jak sama nazwa wskazuje) przepisy kulinarne prosto z Wielkopolski. A z czego słynie poznańska kuchnia? Dziś to mogło ulec zmianie, biorąc pod uwagę różnorodność jaką proponuje nam współczesność, ale kiedyś ziemniaki odgrywały najważniejszą rolę w pożywieniu poznaniaków. Nie zmienia to jednak faktu, że tzw. pyra jest nieomal symbolem Poznania (stąd czasami na stolicę Wielkopolski mówi się żartobliwie Pyrlandia, a na jej mieszkańców  "poznańska pyra").



Te, niegdyś dziwne dla ludzi bulwy sprowadzone zostały z Peru, a w Polsce słyszano o nich w XV wieku. Popularność zdobyły dopiero za czasów Sasów. Dziś w Polsce hoduje się ponad sto odmian ziemniaków.
Jak wiadomo, z ziemniaków można zrobić przeróżne potrawy, są też doskonałym dodatkiem do obiadu, choć osobiście wolę je w roli głównej niż drugoplanowej. W Poznaniu między innymi z ziemniaków robi się różnego rodzaju zupy. Ich nazwy są dość zabawne, np. biedazupka, czy rumpuć. Nie wydaje mi się, żeby były znane nawet wśród Poznaniaków, ale na pewno niejedna osoba słyszała o gziku z pyrami. Jadłam to bardzo, bardzo dawno temu i zapomniałam już jak smakują młode ziemniaczki z serkiem twarogowym z cebulką, więc postanowiłam przypomnieć sobie ten smak. Prosta rzecz, a jaka dobra!




Gzik z pyrami


Składniki:

7 większych ziemniaków
50 dag twarogu półtłustego
pęczek cebulki z zielonymi pędami (dymka)
5 dag masła
15 dag śmietany
sól i pieprz
szczypior


Pyry gotować w mundurkach (przed gotowaniem dokładnie je wyczyścić). Włożyć do gotującej się nieosolonej wody. Pyrki gotować do miękkości. Biały ser twarogowy rozkruszyć. Cebulkę oczyścić, drobno pokroić wraz z zielonymi pędami i wsypać do twarogu. Następnie dolać śmietanę, masło, sól i pieprz do smaku i dokładnie wszystko wymieszać. Po zakończeniu wszystkich czynności gzik posypać szczypiorkiem i podawać z ugotowanymi ziemniakami.

Smacznego!









poniedziałek, 30 grudnia 2013

Kremowy barszczyk

Już po Świętach, więc z moim barszczem się trochę spóźniłam. Ale okres po-świąteczny jeszcze trwa i trwać trochę będzie, bo przed nami Sylwester i Nowy Rok, a wraz z nimi imprezy, a jak imprezy to też i jedzenie : ) A taki barszczyk może być dobrą propozycją na szampańską noc.

O tym jak długi może być okres przed i po świąteczny przekonałam się w swojej pracy. Łudziłam się, że ludzie w tym czasie będą siedzieć w domach sprzątając i gotując albo będą biegać po centrach handlowych w poszukiwaniu prezentów, a po Świętach dadzą swoim żołądkom odpocząć. Zdziwiłam się, gy okazało się, że frekwencja klientów była tak duża jak w okresie wakacyjnym. Z jednej strony radość, bo interes się kręci, a z drugiej zmęczenie, bo i w pracy się narobiłam plus musiałam dużo rzeczy szykować na Święta. Z niecierpliwością czekałam na moment kiedy usiadę z całą rodziną przy wigilijnym stole i tym razem ja będę rozpieszczać swoje kubki smakowe pysznościami zrobionymi przez moje ciotki i tatę.

Oczywiście wśród 12 potraw (jak na tradycję przystało) nie zabrakło barszczu z uszkami. Moja wersja jest troszkę inna. Przede wszystkim zrobiłam zupę krem z buraków doprawioną sosem chrzanowym. Na pewno jest bardziej syta, ale smakuje podobnie jak tradycyjny barszcz czerwony. Doskonale komponuje się z krokietami, które (robione przez mojego tatę) na Święta cieszą się największą popularnością. Ich obecnośc jest obowiązkowa! Tak samo nie wyobrażam sobie Wigilii bez pysznych pierogów z kapustą i grzybami (a to specjalność mojej najmłodszej cioci). Zwykle nie jadam tego rodzaju pierogów, bo za bardzo za nimi nie przepadam, ale w tym szczególnym dniu bardzo mi smakują. Karp również zajmuje czołowe miejsce w naszym menu. Jestem wielką smakoszką ryb, a karpia jemy tylko na Święta i Sylwestra, więc staram się nacieszyć tym smakiem. Inne standardowe potrawy też były, ale zawsze szczególne miejsca zajmują wyżej wymienione. Jak co roku musiałam porządnie najeść się ciastami i słodyczami. Mama zawsze nakupuje ich tyle, że przez dwa miesiące starcza. Słodycze, ciasta zawsze mnie cieszyły - to jedyne co zostało z uroków dzieciństwa, bo świątecznej magii w tym roku za bardzo nie czułam. Kiedyś największą atrakcją były dla mnie prezenty, teraz bardziej cieszę się z tego, że z całą rodziną możemy pobiesiadować - jeść i pić do woli ; )


Wesołych Świąt nie życzyłam, ale za to życzę Szczęśliwego Nowego Roku! Samych życiowych pyszności!


Kremowy barszczyk

Składniki

4 buraki
1 cebula
2 duże marchewki
2 ziemniaki
majeranek
2 łyżki masła
4 łyżeczki bulionu warzywnego
30g świeżego chrzanu lub 1-2 łyżki tartego
1 łyżeczka soku z cytryny
100g kremówki
sól i pieprz

Warzywa obrać. Buraki pokroić w grube plastry, a następnie w kostkę. Marchewki oraz ziemniaki umyć i również pociąć w kostkę. Cebulę drobno posiekać. W garnku lub w rondlu rozgrzać masło. Wrzucić pokrojone buraki, ziemniaki, marchewki i posiekaną cebulę.

Warzywa dusić przez 2-3 minuty, od czasu do czasu mieszając. Do podduszonych warzyw wlać ok. 1l wody, po czym połączyć z bulionem. Następnie gotować ok. 20 minut do czasu, aż warzywa staną się miękkie.

Kremówkę ubić. Świeży chrzan obrać i zetrzeć na tarce o małych oczkach. Natychmiast skropić go sokiem z cytryny, by zbyt szybko nie ściemniał. Doprawić do smaku solą oraz pieprzem.

Zupę miksować blenderem do czasu uzyskania gładkiego kremu. Barszczyk doprawić solą i pieprzem. Serwować z dodatkiem 1 łyżeczki kremu chrzanowego. Przed podaniem zupę posypać odrobiną majeranku.

Smacznego!






poniedziałek, 16 grudnia 2013

Spaghetti bolognese

Świątecznej propozycji jeszcze nie przygotowałam, ale niedługo na blogu zawita wygilijna potrawa.
Od sławnych blogowiczek w tej kwestii odbiegać nie będę : ) 

Ta zaś propozycja wyszła bardzo spontanicznie. Zbytnich zapasów w lodówce nie miałam, ale znalazły się te z których zrobiłam danie na które od dawna miałam ochotę. Włoskim klimatom nie umiem powiedzieć dość. Szczególną słabość mam do pomidorów i serów, a tego nie brakuje we włoskiej kuchni, dlatego o długiej przerwie nie ma mowy. 

Kiedyś, gdy nie byłam tak bardzo przywiązana do garnków i patelni nie obchodziło mnie, czy jem coś zdrowego, więc sos do spaghetti zazwyczaj robiłam z torebek. Wiadomo dlaczego - szybciej, a nawet w moim mniemaniu był smaczny. Teraz jak w szafce (zakupy zazwyczaj robią rodzice) zobaczę jakieś fixy i inne torebkowe paskudztwa to włącza się bunt. W kwestii kulinarnej cenię sobie pracę u podstaw, bo jest zdrowiej i smaczniej. 

Sos do tego makaronu nie jest typowo włoski. Oprócz standardowych składników pojawił się sos sojowy i cynamon. Połączenie słodko-słone sprawiło, że spaghetti stało się ciekawsze w smaku. Sos sojowy dzięki temu iż jest słony pozwolił ograniczyć ilość soli. Nie lubię zbyt dużo solić, wolę jak słoności potrawie dają sosy, inne przyprawy lub sery, a parmezanu nie żałowałam...

Oceńcie, czy ta oryginalnośc też wam zasmakuje : )


Spaghetti bolognese


Składniki na 3 porcje

około 250g makaronu (spaghetti lub tagliatelle)
400g pomidorów w puszce
2 łyżki masła
2 ząbki czosnku
szczypta ostrej papryki w proszku 
150 - 200g mielonego mięsa
1 łyżka sosu sojowego
2 łyżeczki koncentratu pomidorowego
sól i świeżo zmielony pieprz
1 łyżeczka oregano w proszku
mała szczypta cynamonu (opcjonalnie)
2 łyżki oliwy extra vergine
2 łyżki tartego parmezanu lub innego twardego sera (opcjonalnie)



Makaron ugotować al dente w osolonej wodzie. Po ugotowaniu odcedzić, najlepiej wyłowić go łyżką i włożyć bezpośrednio do gotowego sosu. Zachować około 4 - 5 łyżek wody z gotującego się makaronu.

Na patelni rozgrzać masło, dodać drobno starty czosnek i paprykę w proszku. Podsmażyć kilkanaście sekund, włożyć rozdrobnione mięso, sos sojowy, sól (mało) i pieprz, oregano i cynamon. Smażyć mieszając przez około 1 -2 minuty aż zmieni kolor z czerwonego na brązowy.

Dodać pomidory i koncentrat pomidorowy, oliwę i na większym ogniu gotować przez około 1 - 2 minuty. Włożyć ugotowany makaron oraz około 4 łyżek wody z gotującego się makaronu. Wymieszać i podgrzewać przez kilka sekund, odstawić z ognia. Posypać tartym serem. Po odczekaniu minuty sos dodatkowo zgęstnieje.






środa, 27 listopada 2013

Ciasto marchewkowe

Od dawna przymierzałam się do zrobiena ciasta marchewkowego. Ostatnio trochę zaniedbałam działaność na blogu. Może to dlatego, że prawie codziennie gotuję w pracy. Sił nie starcza na gotowanie w domu. Jednak zaczęło mi brakować mojej kuchni, a w szczególności pieczenia. Tęskno mi było za słodkim zapachem ciasta unoszącego się w powietrzu. 

Przez przypadek (a może nie?) znalazłam ciekawe przepisy na ciasta i desery. Właścicielka bloga zorganizowała konkurs na najlepsze zdjęcie kulinarne. Warunek był jeden - wybrać przepis zamieszczony na Jej blogu i z niego przygotować coś słodkiego. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy, to ciasto marchewkowe. Na zdjęciach wyglądało bardzo smakowicie. Od razu nabrałam chęć na pieczenie i przekonanie się, czy rzeczywiście jest tak smaczny jak wygląda. Przepis fajny, bo prosty i nie wymaga wielu nakładów finansowych. 

Przy pieczeniu jak zwykle byłam bardzo przejęta i poważna. Gdy tylko wyciągnęłam ciasto czułam, że to będzie kulinarny sukces ; ) Ciasto samo w sobie było pyszne, ale dzięki polewie nabrało jeszcze lepszego smaku. Bardzo lubię migdały, więc nie żałowałam ich w moim cieście. Jakaś własna inwencja twórcza musi być. Mała, ale zawsze to coś. 

Do tego ciasta z pewnością będę wielokrotnie wracać. Pokuszę się na stwierdzenie, że to jedno z moich ulubionych, mimo, że jadłam je dopiero drugi raz w życiu.

Do wygrania w konkursie jest książka o której ostatnimi czasy dość głośno w świecie kulinarnym - Moje wypieki i desery Pani Doroty Świątkowskiej. Nic dziwnego. Blog Pani Doroty cieszy się ogromną popularnością, a jej słodkości na niejednej osobie robią wrażenie. Na mnie oczywiście też, stąd mój udział w konkursie. Nawet jeśli nie wygram, to nie obejdę się smakiem, bo z mojego marchewkowego dzieła byłam bardzo dumna! Ale nie tylko z niego byłam zadowolona. Ze zdjęć również. To moje pierwsze, samodzielne fotografie. Mam nadzieję, że całość projektu przypadła do gustu nie tylko mi.


Ciasto marchewkowe

Składniki

3 marchewki
180ml oleju (najlepszy byłby kokosowy ale może być roślinny)
3/4 szklanki cukru brązowego
1/4 szklanki jogurtu greckiego
3 jajka
2 szklanki mąki
3 łyżeczki cynamonu
1 łyżeczka sody oczyszczonej
orzechy (opcjonalnie)


Marchewki umyć, obrać i zetrzeć na tarce o małych oczkach. Powinno być jej 2 szklanki (ubitej). W misce zmiksować olej i brązowy cukier, dodać jogurt i miksować około minuty. Dodawać pojedyńczo jajka, cały czas miksując.

W osobnej misce wymieszać suche składniki: mąkę, cynamon, sodę  i szczyptę soli.  Dodawać stopniowo do mokrych składników, mieszając szpatułką, aż do uzyskania jednolitej masy ale niezbyt długo. Dodać marchew i posiekane orzechy – wymieszać.

Wlać ciasto do tortownicy (może być inna forma) i wstawić do piekarnika nagrzanego do 175C,  piec ok. 35 minut (należy sprawdzać patyczkiem).

Jeśli chcecie zrobić polewę należy zmiksować 100g miękkego masła z 100g cukru pudru. Dodać 240g sera śmietankowego oraz 2 łyżki śmietany 30% (opcjonalnie) i wymieszać ręcznie. Masę wstawić do lodówki i po schłodzeniu rozsmarować na przestudzonym cieście.

Życzę smacznego! : )